Geoblog.pl    kolekcjonerka    Podróże    Indie 2013    New Dehli- dzień drugi
Zwiń mapę
2013
14
lut

New Dehli- dzień drugi

 
Indie
Indie, New Delhi
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 8261 km
 

Pobudka po 7mej, bo Hindusi zaczęli sie juz zbierać do wyjścia i zrobił sie rumor. Obserwowaliśmy zza okna New Dehli. Dotarliśmy na znany nam wcześniej dworzec kolejowy i zaczęliśmy szukać prz Main Bazaar Kulldeep Friends Hostel. Niby z mapy wiedzieliśmy gdzie on sie znajduje, ale niekoniecznie były oznaczenia na ulicy. Do tego naganiaczy zapraszani nas do siebie i oferowali super nocleg. Ulica tez o poranku inaczej wyglądała-bardziej czysta i przejrzysta, bo wiele kramow było jeszcze zamkniętych. Przez przypadek trafiliśmy na prywatna posesje. Grzecznie przeprosilismy, a starszy pan pomógł nam znaleźć Hostel. W burze zostaliśmy zaproszeni do innego miejsca i jakie było nasze zdziwienie, kiedy okazało sie, ze to był Big Boss, czyli nasz stary znajomy sprzed tygodnia. Potwierdzilam tylko czy na pewno kupowaliśmy miejsca we właściwym hostelu. Okazał sie, ze wszyscy są zsieciowani. Mieliśmy więc do 12tej czas, aby coś zjeść i wrócić na gotowe pokoje. Poszliśmy do wyglądającej na europejsko kawiarni. Okazało sie, ze to przybudowka do hotelu, w którym na dachu jest restauracja. Sniadanie tym razem izraelskie (150 rupii)- humus, salatka, frytki, jajecznicę, pita i herbata. Po prostu full wypas!
Po śniadaniu i szybkich zakupach-skorzane japonki za 950 rupii, wymianie pieniędzy udalismy sie do naszego bossa. Okazało sie, ze nie ma dla nas pokoi w hostelu przy Main Bazaar i proponuje nam nocleg w innym. Od razu na to przestaliśmy, bo podejrzewalismy, ze trafimy do tego, w którym nocowalismy podczas pierwszej nocy. I tak tez było. Przewodnik prowadził nas tymi samymi uliczkami. Sprawdziliśmy czy mamy w pokojach ręczniki i ciepła wodę, bo takie były warunki rezerwacji, i przestaliśmy na pokoje. Mamy wrażenie, ze to kiedys był bardzo dobry hotel, ale nie prosperowal zbyt dobrze i splajtowal, a odkupil czy wydzierżawil go big boss i sprzedaje tam pokoje. Po szybkim prysznicu poszliśmy do Metra i pojechaliśmy, z dwoma przesiadkami na JHStadion. W metrze obowiązują ścisłe reguły jak na lotnisku-bramki bezpieczeństwa, ale za to osobne przejścia dla kobiet i mężczyzn. Nasz przejazd w jedna stronę to 15 rupii. Wysiedlismy koło college'u. Nikt nie był nam w stanie wytłumaczyć drogi do mauzoleum, na którym wzorowany był Taj Mahal. Krazylismy więc na czuja, posługując sie mapa z Lonely Planet. Udało nam sie dotrzeć po kilku próbach. Będąc w Taj Mahal nie zrobił na mnie wielkiego wrażenia, ale warto bylo przebić taka drogę, aby odpocząć na zielonej trawie w parku okalajacym mauzoleum. Samo wejście dla obcokrajowców to koszt 250 rupii, a dla mieszkańców Indii - 10 rupii. Po odpoczynku i sprawdzeniu odległości złapaliśmy taksówkę, której kierowca za 150 rupii zawiózł nas pod Indian Gate. Rozmawiał z nami, ze w latach 80tych kupował od Polaków żelazko, lornetki, i inne sprzęty, które przewozili na sprzedaż. Pamiętał nawet kwoty i stwierdził, ze Polacy to jego dobrzy prayjaciele. Brama Indii to symbol miasta, pod którym spotykają sie mieszkańcy Miasta, robiąc sobie tradycyjne zdjecia czy przesiadujac w parku. Przydrożni sprzedawcy zachęcali nas do zakupu waty cukrowej, lodów czy robienia zdjęć z polaroidu. Zniechęceni ich natarczywoscia udalismy sie polami zielonymi do dzielnicy rządowej. Zielone przestrzenie przeznaczone są do obserwacji pochodow z okazji świat państwowych. Zbudowane są nawet specjalne trybuny, które obecnie świeca pustkami. Nie moglam sie opanowac i kupilam na przekaske pierozki z nadzieniem kurczakowym za 40 rupii. Momosy byly bardzo dobre, ale bardzo piksntne bo z sosem chilly. Dotarliśmy jak po Polach Elizejskich do budynków rządowych. Robią imponujące wrażenie, szczególnie jak ma sie perspektywę Bramy Indii. Po licznych sesjach zdjeciowych wróciliśmy metrem-nogi nam odmawialy posluszenstwa-tym razem tylko za 10 rupii do New Dehli Station. Plan był, aby coś zjeść, więc poszliśmy do jednej z restauracji na dachu, z widokiem na plac. Chcieliśmy przetestować kolejna, więc tym razem padło na Everest Mountainview. Kuchnia miedzynarodowa, obsługiwał nas bardzo sympatyczny Chińczyk, ktory nie mógł sie nadziwić naszymi prosbami o "boneless chicken". To co nam podał było przepyszne. Do chcicken d.... zamówilam mocne piwo, z powodu braku koncesji podawane w szklankach owinietych papierem. Dla chcacego nic trudnego :) wieczorne danie z napiwkiem wyszło mnie 350 rupii. W dobrych humorach wychodziliśmy z restauracji, bukijac największy stolik pod palemkami na 19.00 wieczorem następnego dnia. Indie to duży kraj, więc codziennie odbywają sie wesela. Tym razem spotkaliśmy orszak z panem młodym, ktory kończył swoje przejście w hotelu obok. Ciekawe czy będziemy przez cała noc wysluchiwac głośnej muzyki. Nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy przeszli obojętnie w stosunku do licznych sklepików. W jednym z przyprawami i herbatami odkupilismy sie bardzo. Tym miłej, ze pan sam robi w domu mieszankę do Masala chicken. Za 100 gram koszt był prawie żaden. Pytanie czy uda mi sie jutro zapakowac do plecaka :)
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
kolekcjonerka
Marta Szadowiak
zwiedziła 1.5% świata (3 państwa)
Zasoby: 16 wpisów16 3 komentarze3 10 zdjęć10 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróże
28.12.2012 - 15.02.2013