Geoblog.pl    kolekcjonerka    Podróże    Indie 2013    Jodhpur-dzień pierwszy
Zwiń mapę
2013
04
lut

Jodhpur-dzień pierwszy

 
Indie
Indie, Jodhpur
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 6288 km
 
Podróż nie należała do najbardziej komfortowych w moim życiu. Zdałam sobie o tym sprawę kiedy po raz nty próbowałam umocnić sobie miejsce. To wady i zalety spania na pryczy. Do tego nieustanne przeciągi-zarówno z powodu niedomykajacyh sie okien, jak i ciagle otwieranych drzwi przez wspolpasazerow. Do tego wszechobecne dźwięki-przechodzących, korzystających z toalety, stukot kół, sygnalizacja nadjezdzajacego pociągu, ktora nocą dawała wrażenie nieuniknionego czołowego zderzenia. I w tzw. Międzyczasie udało mi sie zasnąć. Obudzona przez Pashe po godz. 7mej, aby sie doprowadzić do porządku przed wysiadka. Pociąg był nieznacznie, jak na indyjskie warunki, opóźniony. Zaledwie kilka minut. Setki osób wylalo sie z niego, czasami witani na peronie przez całe rodziny. Nikt nie mógł zostać niezauwazonym i nie mógł zostać w pociągu na gapę. Nawet mali, bezdomni chłopcy, zostali wyrzuceni na zewnątrz.
My, jako jedyni biali, rownież nie uszlismy uwadze naganiaczy tuk-tukowych i przez farbowanego rudzielca mieliśmy zostać wepchnieci w piątkę do jednego pojazdu. Po negocjacji ceny-200rupii za dwa, jechaliśmy do Cosy Guest House. Tutaj każdorazowa podróż środkiem transportu drogowego należy do przygody. Zamiast kierunkowskazu jest klakson i to on wyznacza pierwszeństwo przejazdu. Stety/niestety nie działa to na krowy i inne zwierzęta. Kierowcy są wycwiczeni i zgrabnie manewruja po wąskich uliczkach, nie zauważyłam tez żadnych strat w karoserii. Chyba ze jak dobrze zostały uszczerbki ukryte.
Cosy Guest House mieści sie na zboczu, więc ostatni etap szliśmy juz na piechotę. Byliśmy o poranku, więc nie wszystkie pokoje były juz dla nas przygotowane. Ale bardzo miła obsługa oraz widok na Fort zrekompensowaly czekanie w jednym pokoju na pozostałe.
Tutaj możemy sie z luboscia oddawac kapielom. Czysta łazienka z gorąca woda :) śniadanie Wyborne. Zaczęliśmy oczywiście od indyjskich herbat, a następnie nany i jajka-w moim wypadku-Z uwagi na brak w karcie potraw mięsnych.
Podziwianie widoku fortu sprawiło, ze jak najszybciej chcieliśmy tam dojść. Dostaliśmy instrukcje od obsługi jak dostać sie tam w 5 minut. Nie uwierzylismy, ale rzeczywiście tak było.
Szybki spacer zaulkami i stanelismy na zboczu. Przygotowując sie do wyjazdu czytałam rożne blogi. Dzięki nim wiedzieliśmy, ze nie musimy kupować biletów wstępu, bo wejście na Fort jest bezpłatne, a opłata występuje tylko w przypadku wejścia do muzeum.
Potwierdziło sie, ze zostalismy zatrzymani przez obsługę. Po wymianie zdań poszliśmy dalej. Widok z góry robi piorunujace wrażenie. Faktycznie to Niebieskie Miasto. Po prostu bajka!
Nie spieszac sie zeszlismy zaulkami na dół, mijając pare aktorów z Bollywood, którzy przyjechali zwiedzić Fort. Jak zawsze oferowano nam podwozke do najbliższego zabytku, nawet jeśli był on oddalońy o kilkaset metrów. Odmowilismy i pieszo udalismy sie do miejsc kreamacji. (30 rupii dla obcokrajowców, 25 rupii opłata za aparat). Tam złapały nas pierwsze oznaki deszczu. Przeczekalismy pod drzewem i udalismy sie w dalsza cześć spaceru. Bocznymi uliczkami zeszlismy do miasta, pod Clock Tower, a tam kolejny bazar, z wszystkim co tylko. Chcieliśmy przeczekać deszcz w kawiarni na dachu. Niestety, wchodząc zobaczyliśmy kuchnie, w sali głównej ani jednego klienta, ale za to wszechogarnijacy brud, więc szybko zrezygnowalismy i w deszczu poszliśmy dalej. Trafiliśmy na kultowy bar szybkiej obsługi-samosy, pakory, Chilly. Nawet podjezdzajacy na rikszach klienci nie wysiadali, tylko zlecali kierowcy zakupy przekąsek. Niebo w gębie! Za 27 rupii pakora i samosa owinięte w gazetę. I tłumy jedzacych. Albo nie udało nam sie odkryć, albo miasto nie jest przygotowane na turystów. Chcieliśmy gdzieś usiąść, coś zjeść, wypić, a szliśmy i tylko mijalismy dziesiątki sklepów obuwniczych i z materiałami. Żadnych usług gastronomicznych. W końcu trafiliśmy na jakaś budke z indyjskim fast foodem, kupiliśmy pepsi (40 rupii) i postanowiliśmy zmienić plany. Zamiast zwiedzania zamku powrót do hostelu. Lalo bowiem juz porządnie. Rikszarze chcą oczywiście zarobić na turystach, a my nie chcieliśmy powyżej pewnej kwoty, więc znaleźliśmy takiego, który chciał nas zawieźć za 120 rupii. W deszczu, pomiędzy krowami, omijając kałuże, a do tego trabiac i wydając okrzyki. Było wesoło, ale rownież bezpiecznie. Po tym wszystkim opadly z nas wirtualne siły i ucielismy sobie drzemke. A za oknem rozpętała sie ulewa. Jedyne na co mieliśmy siły to kolacja. Restauracja na dachu to dobry pomysł na upalne dni, ale wieczorową pora jest tam piekielnie zimno i wieje. Na szczęście wszystkie Dania podawane są w metalowych naczyniach, co nie powoduje wychodzenia posiłku. Na moj ból gardła zamówiłem sobie rosół i duża herbatę z cytryna, w nadziei ze w połączeniu z późniejszym gorącym prysznicem i aspiryna, zniweluje pierwsze objawy grypy. (60 rupii zupa, 20 rupii herbata) z tego tez powodu zrezygnowałam z uczestnictwa w wieczorze gier i udalam sie na rekonwalescencje, przy akompaniamencie deszczu za oknem i rytualnych spiewow z pobliskich świątyń.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (2)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
kolekcjonerka
Marta Szadowiak
zwiedziła 1.5% świata (3 państwa)
Zasoby: 16 wpisów16 3 komentarze3 10 zdjęć10 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróże
28.12.2012 - 15.02.2013